ARTYKUŁY
J. Ciepłowski - Majowa Jutrzenka Ewa Caputa - Bożena Ulewicz - Edward Kamiński - Ewa Caputa - Włodzimierz Kowalewski - Ewa Korzeniowska - |
Edward Kamiński Historia wielce romantyczna Czyli jak mój wujek Stanisław, znalazł sobie żonę za rzeką (Tekst ten po raz pierwszy prezentowany był na antenie Radia na 102. Publikujemy go na łamach Stron, bo Miłość to zawsze aktualny temat, zwłaszcza w maju, gdy śpiewają słowiki i kwitną bzy.) Dziw, że na Wołyniu ostała się jeszcze żywa dusza. Gdy na północy kraju, po błyskawicznym manewrze wojsk polskich 18 sierpnia 1920 roku, armia Tuchaczewskiego uciekała spod Warszawy w rozsypce, tu na południu gnała w bezładnym odwrocie konna armia Budionnego. Osławiona okrucieństwami horda rabowała, paliła i wycinała wszystko co żywe. Tam gdzie przeszły rozpasane watachy kozackie pozostały popioły i zgliszcza, wyludnione osiedla i miasteczka. Pozostawiali po sobie podźganych bagnetami starców, zgwałcone kobiety, obrabowane kościoły i cerkwie, umazane łajnem ikony i obrazy święte. Nie darowali nawet psom wieszanym nad studniami. Z hasłem „śmierć polskim panom” obdzierali z ostatniej koszuli biedotę, którą w myśl haseł bolszewickiej rewolucji mieli wyzwalać spod ucisku burżujów. Niespełna miesiąc później grupa generała Stanisława Hallera i 6 Armia Wojska Polskiego przegnały resztki rabusiów z Łucka i zajęły pozycje na linii Styru. Bagniste rozlewiska rzeki, naturalna zapora strategiczna dzieliła polskie formacje od bolszewików. Po drugiej stronie Styru szerzyła się dezercja. Szalały na własną rękę zdemoralizowane bandy wygłodniałych obwiesiów. Od strony wschodniego brzegu dochodziły dźwięki harmoszek, czastuszek przeplatanych ruskimi przekleństwami. Dowodzenie oddziałów polskich północnego odcinka rzeki znajdowało się w Kołkach moim rodzinnym miasteczku. Jeszcze wojskowi nie zdążyli osiąść w kwaterach, gdy zameldowano komendantowi, że jakiś ociekający wodą i umorsany błotem wyrostek ma ważną wiadomość. Chce rozmawiać tylko z naczelnikiem. Przyjęty, rzucił się mu do nóg z błaganiem: Z trudem wydobywano z niego słowo po słowie, kto kogo zabije. Był to sługa z majątku ziemskiego w Kulikowiczach, oddalonego na północ od Kołek, po drugiej stronie Styru. Banda Bolszewików zajęła dworek. Właścicielkę i jej córkę zamknięto w komorze. Rabusie włamali się do piwniczki z okowitą i winami. Piją, rabują, niszczą co im w ręce wpadnie. Co gorsze gwałcą dworskie kobiety. Kto zdążył uciekł w pola w popłochu. Nie wiele więcej można było z niego wydobyć. Przedzierał się bagnistymi brzegami, wpław przebył rzekę i ledwie żył. Nakarmiony zasnął jak zabity. Dowódca - kapitan Zieliński ustalił na mapie sztabowej położenie Kulikowicz. Zaczerpnął też języka w miejscowej gminie. Nie wielki jak na tamtejsze włości utytułowanych posiadaczy, ponad 400 hektarowy majątek był w rękach Rosjan ormiańskiego pochodzenia. Po rozbiorach Polski cały niemal Wołyń dostał się Rosji. Poprzednio wszystkie wielkie dobra należały tu do szlachty polskiej. Już po pierwszym rozbiorze, zwłaszcza po powstaniu w 1830 roku konfiskowano majątki „nieprawomyślnych” magnatów. Odbierane dobra car rozdawał swoim zasłużonym generałom i wysokim urzędnikom w nagrodę za utrzymywanie w ryzach skłonnych do buntu Polaczków. Młody arystokrata armeński Dymitr Ter Asaturow w początkach swej kariery wojskowej stacjonował w Armenii, gdzie poznał miejscową piękność, Natalię z rodu Bystrow. Z czasem Dymitr awansował do stopnia generała i po przejściu w stan spoczynku osiadł w odziedziczonych Kulikowiczach. Owocem związku z piękną Ormianką był syn Alosza i urodziwe córki: Tamara, Zojka i Muza. Tamara, nie wiadomo za co została zesłana później na Sybir. Zojka, o którą, jak chodziły słuchy, kawalerowie staczali w Warszawie pojedynki., zmarła w stolicy w niewyjaśnionych okolicznościach. Najmłodsza Muza, po śmierci ojca pozostawała z matką w Kulikowiczach. Wchodziła już w 14 rok życia, gdy oczekiwane wejście w wielki świat balów, rautów i przyjęć w rezydencji warszawskiej przerwały wydarzenia wojenne. Ratować, nie ratować? Pytanie co począć zabiło komendantowi ćwieka w głowę. Bo niby to jak? Nieżyjący już właściciel majątku był generałem jego wieliczestwa batiuszki cara, naszego gnębiciela. Nie wiadomo czym się zasłużył. Być może był jednym z tych, którzy czynnie nas zniewalali. Dla takich narażać życie własnych żołnierzy ? Z drugiej strony nie godzi się za jego sprawki jeśli były obarczać rodzinę. W końcu przeważyła myśl, że kobiety, jakiejkolwiek by narodowości oczekują pomocy. Najbliższy polski posterunek koło Kulikowicz znajdował się osiem kilometrów na północ od Kołek we wsi Komarów. W zawiadomionej drużynie na wieść o ratowaniu pań rzuciła się ciżba, tak że cały posterunek by opustoszał. Z entuzjastów zapowiadającej się przygody wybrano w końcu sześciu zawadiaków. Po drugiej stronie bagien pogasły już światła. W księżycowej poświacie łatwiej było manewrować łódką, ale przed otwartymi połaciami wody trzeba było przeczekać aż księżyc schowa się za leniwie przesuwającymi się chmurami. Styr naprzeciw Kulikowicza rozlewał się na prawie półtorakilometrowej szerokości bagniste zakola. W gęstwinie lepiech, wodorośli, szuwarów i trzcin, tylko przesmyki wolnej wody prowadziły do miejsc na brzegu, gdzie można było wysiąść z łódki nie zapadając się po pachy w grzęzawisku. W ciemnościach, błądząc można było krążyć do białego rana. Miało to i swoje dobre strony. Kto znał ten bagnisty labirynt, mógł lawirować w nim niespostrzeżenie. Stanisław często zapuszczał się tu za szczupakiem. W upalne południe podpływały pod powierzchnię wody i w bezruchu przysypiały. Miejscowi przeganiali intruzów z innych okolic, podbierających im rybę. Do ryb i panien była ostra konkurencja. Dzięki znajomości tych zakamarków niejednokrotnie uniknął pogoni. Styr obfitował też w raki. Koło Kulikowicz było ich zatrzęsienie. Za wsią od głównego nurtu rzeki odbijała odnoga; zawracała łukiem pod skarpę z zabudowaniami folwarcznymi majątku. Powiadano, że parobki wrzucali tam padlinę, oszczędzając sobie trudu kopania dołów, a rakom w to graj. To właśnie miejsce ze znajomymi sobie przesmykami, Stanisław obrał do przeprawy. Klucząc z przerwami między trzcinami dopłynęli na drugą stronę dobrze po północy. Po osłoną przybrzeżnych krzaków podeszli pod pierwsze zabudowania. Ciszę nocną zakłócał jedynie rechot żab. Nawet zwykle ujadające psy uśpiły się. Okazało się później, że wybili je w majątku żołdacy, bo zaciekle na nich warczały. Poruszali się niemal bezszelestnie, zaprawieni w podchodach na obozach harcerskich. Już zarysowały się kontury dworku; tylko przebiec trawnik z klombem pośrodku i szeroki podjazd. Było to jednak zbyt ryzykowne. Skradając się, postanowili dojść z bocznej strony osłoniętej gęstymi krzewami. Piętrzyła się tu sterta drewna i stała mała szopa - gdy... zza węgła, nagle jak z pod ziemi wyrosła postać. Zaskoczenie było piorunujące. Był to strażnik. Przyspał sobie siedząc w kucki. Nie zdążył nawet podnieść trzymanego między kolanami karabinu . - Co z nim teraz zrobimy? Jak oprzytomnieje narobi krzyku - denerwował się Kazik. Pod ścianą leżało kilka grubych drągów. Bierz - zakomenderował Staszek. - Żadnej strzelaniny; tylko w ostateczności. Wal w łeb, żeby nie powtarzać. Zabijesz wola boska. Jak narobią krzyku nie uratujemy ani siebie ani kobiet. Ja załatwię pierwszego z dziewczyną. Dopiero rano, przy dziennym świetle Staszek zobaczył jakie to cudo wyrwał z rąk Bolszewików. Nie było wcześniej czasu przyjrzeć się. W ciemnościach całą uwagę skupiał na manewrowaniu łodzią w gęstwinie trzcin. Pełna dziewczęcego wdzięku, czternastoletnia dziewczyna przyciągała oko rozkwitającą, kresową urodą. Kulikowickie chłopaki mówili o niej diwka z pyskom kak pampuch. W przekładzie na język polski brzmiało to wdzięczniej - dziewczyna z buzią jak pączek. Staszkowi urody męskiej też nie zbywało, ale najbardziej zaimponował jej opanowaniem, stanowczą odwagą i opiekuńczą postawą. Muza wodziła wzrokiem za swym wybawcą, aż matka musiała dyskretnie ją upominać. W Komarowie obie panie oczarowały ukłony, ucałowania rączek, okazywane im względy i galanteria młodych wojaków, tak skrajnie różne od nachalnego grubiaństwa sowieckich prostaków. Muza wyznała później matce, że wyda się tylko za Polaka. Staszek wpadał do Kołek jak tylko pozwalała mu na to służba. Młodzi chodzili ze sobą jak powiązani dwoma końcami sznurka. Wkrótce wszyscy widzieli, że nie spuszczają ze siebie oczu; tylko im wydawało się, że nikt nie zauważa. Siostry Staszka mówiły to będzie para.
|