Wracam tam co parę lat. Wracam, odwiedzam moich bliskich i dalekich znajomych, rodzinę, miejsca, wyrysowane tatuażem w mej pamięci.
Tutaj urosłam, chodziłam do szkoły. Stąd wyjechałam na parę lat, żeby powrócić z dyplomem, mężem, dzieckiem.
Następna fala zabrała mnie za ocean i wyrzuciła jak rozbitka na obcy brzeg wyspy. Dosłownie czułam się wyrzucona, wypluta z samolotu. Z zabawnym mieniem. Z różowym nocnikiem mojego dziecka i parą plastikowych talerzy.
Ta wyspa zamieszkała przez ludzi dla mnie była bezludna.
Obca. Nowa. Inna.
Zaniemówiłam na kilka lat. Pozbawiona domu, osobistych „skarbów”, znajomych twarzy i swojego ojczystego języka, i sztuki rozmowy na kilka lat.
Wiele czasu minęło zanim zaczęłam chodzić czując grunt pod nogami, jeszcze nie raz się przewracałam i potykałam w zderzeniach z tutejszą kulturą.
Od tej pory powracałam parę razy do brzegu Polski, do mojego „Tomaszowa”.
Tam mnie już nie ma, a tu ciągle nie jestem.
Spokój i komfort mojej duszy przynosi szum silników samolotu...
Wystarczy, że zamknę oczy i ten okropny szum zmienia się na długie godziny szumu fal bałtyckich.
Im bliżej Europy, Polski, te fale uderzają mocniej, obciążone wspomnieniami, tęsknotą i nabrzmiewającą radością. Pękam w każdym calu swojego ciała, kiedy ostatnie dni otwierają i zamykają się przede mną.
Przemieszczanie się w czasie wcale nie jest wizją przyszłości.
Każda podróż do kraju jest przekraczaniem granicy czasu. Jest powrotem do przeszłości. Powrotem do komfortu dzieciństwa, młodości. Powrotem do żalu i gniewu i złości na poprzedni system. Powrotem do straconego czasu.
Dużo (wszystko) się zmieniło w „starym kraju”, ale to nie ma znaczenia w moich wojażach. To nie ważne czy My ze Wschodu jesteśmy już jak Oni z Zachodu. To nie ma znaczenia.
Dni odlicza się jak ziarenka piasku w klepsydrze. Czas ją odwrócić, czas powrócić. Wracam zawieszona w powietrzu, w międzyczasie. Cofając godziny zbliżam się do teraźniejszości, do miejsca gdzie mnie nie ma. Znowu słyszę morski szum silników.
E.S. Victoria 2012.