nr. 50
VICTORIA, BC,
luty 2014
NavBar

INFORMACJE 
LOKALNE
ważne adresy i kontakty

NADCHODZĄCE IMPREZY
I WYDARZENIA

Zebranie
Sprawozdawczo
wyborcze
Dom Polski
23 lutego

Biesiada
Arriverderci
Victoria
Dom Polski
1 marca


ARTYKUŁY

Od Redakcji

Józef Hen -
DZIENNIK

ciąg dalszy

Ewa Korzeniowska -
Z Kolbergiem

po kraju

Oskar Kolberg-
Kulig

staropolski obyczaj

Władysław Widział -
Bez happy endu
z historii Victorii

Lidia Mongard -
Róża

z cyklu Botanika
stosowana

Bożenia Ulewicz -
Hodonin

w Czechach

U.J. Messnerowie -
Orszak Trzek Króli
Historyjka obrazkowa

Pożegnania


Helena Mniszkówna
Trędowata

odc. 5


Rozmaitości


Indeks autorów

Józef Hen

DZIENNIKA ciąg dalszy




Zacznę od powtórzenia. Od notatki, którą zakończyłem Dziennik na nowy wiek.

„ Północ. Zaczął się rok 2008.
Rena zasnęła mocno – bez kolacji – chyba już po ósmej wieczór. Wypiłem o północy jej zdrowie, wypiłem zdrowie dzieci, wnuków, przyjaciół, gorzko-słodkim migdałowym amaretto. Zagryzłem kawałkiem kiełbasy polskiej (czysty cholesterol), do tego kiszony ogórek, kromka suchego chleba. Smakowało.”

A więc 2 0 0 8

Z redaktorem Jerzym Kisielewskim na żywo w radiowym studiu mamy rozmawiać o Pingpongiście. Ja ze słuchawkami na uszach, bo słuchacze mogą dzwonić. Dwa telefony z komplementami. Trzeci telefon już całkiem inny. Kobieta o radiomaryjnym głosie. (Bardzo często przynależność towarzyską, charakter, nawet rodzaj studiów, można rozpoznać po ustawieniu głosu.) Słuchaczka żąda, żebym odpowiedział: Czy podludzie mogą rządzić nadludźmi? Czy na to pozwala konstytucja? Czy koczownicy mogą nami rządzić, ludźmi tutejszymi? I proszę odpowiedzieć: Jakie jest pańskie pochodzenie? Czy pan jest Polakiem?
Widzę, że pan Jerzy zbladł, boi się o mnie, boi się, że wybuchnę. Ale ja zachowuję spokój. – Nie dzielę ludzi na podludzi i na nadludzi – odpowiadam. – I, o ile wiem, w konstytucji też nie ma takiego podziału. Mówiąc o „koczownikach” ma pani zapewne na myśli imigrantów. (Miała na pewno na myśli Żydów – po raz pierwszy usłyszałem, że określa się ich jako „koczowników” – kto wie, czy w jej środowisku ten właśnie epitet nie funkcjonuje). Otóż, cóż w tym złego, jeśli imigrant pracuje, płaci podatki, z czasem może uzyskać obywatelstwo i nabyć takie prawa jak wszyscy inni. Co zaś do mojej tożsamości, to odpowiedź znajdzie pani w moich książkach. Polecam Nowolipie i Nie boję się bezsennych nocy.
Kisielewski odetchnął z ulgą. Zadzwonił jakiś słuchacz oburzony telefonem tej pani. – Bardzo pana za nią przepraszam. W domu odebrałem kilka telefonów – z gratulacjami, że tak spokojnie załatwiłem tę panią.

x

Niespodziewany SMS od Ewuni, z Londynu: „TĘKNIĘ DO WAS”. Wzruszony prawie do łez. Odpowiadam: „I my do Ciebie”. „Co w domu?” Najwyraźniej wybuch nostalgii u studentki London King’s College”. ( W starym „Przekroju”: „najlepsze lekarstwo na nostalgię – powrót”). Posyłam SMS: „ W domu w porządku. Boy świetnie idzie. Co u Ciebie?” „Uczę się cały czas. I też mi świetnie idzie”.

x

W Zaiksie na zebraniu Rady Stowarzyszenia. 29 lutego, dokładnie w 40 lat po tamtym zebraniu nadzwyczajnym w proteście przeciw zdjęciu „Dziadów” ze sceny narodowej, które odbyło się właśnie tu, w „domu pod Królami”. Przewodniczy Janusz Majewski. Dałem mu „Błazna” i numer miesięcznika „Diabetyk”, w którym jestem na okładce jako mąż cukrzyczki i wywiad ze mną Joasi Tomczak. Żona Janusza, Zosia (Nasierowska) powiedziała mi przez telefon, ze wywiad wzruszający. Pewnie dlatego, że ja mówiąc o więzi małżeńskiej, wspominam, że jak Rena chodzi po mieszkaniu boso (co bardzo lubi), to ja kicham. Nie ma w tym nic niezwykłego. Tadeusz Breza, świetne pióro, autor „Za spiżową bramą”, miał ostry katar sienny. Ale nie musiał czuć zapachu siana, żeby zaczął kichać, wystarczyło s ł o w o, powiedzieć „siano” i kichanie wybuchało. Nie zdziwiłoby to Montaigne’a, „potędze wyobraźni” poświęcił w Próbach cały rozdział.

x

Czytam, kiedy mi się uda, The Gathering Storm Churchilla, pierwszy tom jego pamiętników – trochę dla tej czystej, precyzyjnej angielszczyzny, a trochę bodźcem był dwukrotnie obejrzany film z Albertem Finneyem, wcielonym sir Winstonem. Zawsze, kiedy się czyta jakiś treściwy tekst ponownie, po latach dziwią niektóre podkreślenia i uwagi (jeśli czas ich nie zatarł i dadzą się odszyfrować) – i dziwi, że się czegoś nie podkreśliło. I tak oto natrafiłem na myśl, na którą przed laty nie zwróciłem uwagi: że detronizacja Kaisera, utworzenie republiki było błędem, bo stworzyło pustkę przywódczą, brak odgórnego spoiwa – w tę pustkę weszli nacjonaliści i Hitler. Co należało uczynić? Monarchię konstytucyjną, z Kaiserem jako symbolem zwierzchniej władzy. Tego błędu (jeśli zgodzić się, że to był błąd) nie powtórzyli Amerykanie w pokonanej Japonii (być może, za radą Churchilla), zostawiając na tronie cesarza Hirohito.
To mi przypomina, że ja kiedyś coś w tym duchu, co prawda żartem, wyraziłem i to bynajmniej nie pod wpływem Churchilla. Był rok 1972, zbliżała się olimpiada w Monachium, ja na wycieczce jako gość Inter Nationes (uczczony tak za moje opowiadania sportowe wydane w tomie Der Boxer und der Tod właśnie w Monachium), w kilkunastoosobowej grupie anglojęzycznej. Byli tam ministrowie sportu Birmy i Etiopii (uroczy dryblas Saluh, zapewne rozstrzelany przez oszalałych następców Cesarza), redaktor naczelny pisma sportowego z Indii, czterej Izraelczycy, Cejlończyk i czterej Amerykanie (jeden z nich nie ukrywał, ze pracuje w CIA), a wśród nich stary dziennikarz z redakcji niemieckiej Głosu Ameryki, René Fürst z żoną (wyjątkowo!). Stosunki w grupie znakomite, wszyscy odprężeni, uśmiechnięci, ale tak się jakoś stało, zapewne nie bez powodu, że z Fürstami było najserdeczniej. Rozmawialiśmy o literaturze. René, berlińczyk, który uciekł przed hitleryzmem do Ameryki, wyznał: - Bo, widzisz, z językiem to jest tak: byłem panem niemieckiego języka – angielski język jest moim panem. Kiedyś zapytał: - Joseph, powiedz, jednym słowem, co w pisaniu jest najważniejsze? – Courage – odpowiedziałem bez namysłu. Odwaga. Po kolacji, przy koniaku, było nas trochę więcej osób, René wspominał: - W 1918 roku, miałem wtedy dziesięć lat, w pewien listopadowy wieczór rodzice zabrali mnie do opery. Kiedyśmy wchodzili do opery, było cesarstwo; kiedyśmy z niej wychodzili, była już republika. Krzyknąłem:
- I po diabła szliście do tej opery?!

x

Nieoczekiwany telefon od Joaśki Tomczak: za wywiad ze mną w „Diabetyku” i za dobór zdjęć (moje z Reną w Samarkandzie) dostała nagrodę prasową „Szpalty Roku”. „Super!” – zadepeszowała Ewa z Londynu. Nagroda bardzo się Joasi przyda, bo właśnie wyszła za mąż za Tunezyjczyka i wkrótce powiększy w Tunisie towarzystwo spotykających się ze sobą Polek, stęsknionych do kultury i języka polskiego.

x

Zawieziono mnie na niezwykłe spotkanie: do Centrum Nowaka-Jeziorańskiego, bo otwarto tu wystawę zdjęć z Uzbekistanu autorstwa polskiego fotografa. Zaproszono na otwarcie przedstawicieli ambasady uzbeckiej. Czuję się z tym nieswojo, opowiadać o moich uzbeckich przygodach w obecności oficjeli – to krępujące, mimo woli człowiek się cenzuruje. Pan Michalik, który mnie tu zaprosił, zdążył już przeczytać Najpiękniejsze lata i namawia mnie, żebym przeczytał rozdział „Kuszenie świętego Antoniego”, cały, bez skrótów, oddaje, mówi, realia i atmosferę. (Ten tytuł zapisałem już wtedy, kiedy to przeżywałem, w 1942 roku, a świadomość, że jest to „temat”, że kiedyś to „kuszenie” opiszę, uwolniła mnie od niego, mogłem spokojnie zasnąć). Czytając, czuję, że tak właśnie jest: Szachrysiabz, malaria, szpital, chinina, bazary, czajchany, a w nich handlujący połówkami placków pan Merzer, z bogatej warszawskiej rodziny, i te lwowskie prostytutki, które przychodzą tam, żeby porozmawiać po polsku – wszystko prawdziwe. Opowiadam o spotkaniu z nauczycielem uzbeckiego, Gijasowem, i o tym, że się rozpłakał, kiedy okazało się, że pamiętam koniugację czasownika „chcieć”: Men cholaman, Sen cholasan, U cholady. A „nie chcę”? To już bardziej skomplikowane, bo zaprzeczenie wchodzi w środek czasownika, ale pamiętam:„Cholmajman”. Mówię, że dopiero teraz uświadomiłem sobie obecność uzbeckich przeżyć w aż czterech moich książkach – więcej, bo Jeff, amerykański profesor, bohater Brulionów profesora T,. ożeniony jest z Uzbeczką. Trochę o tym, jak gotowałem smołę na drodze Lwów-Kijów (nigdy nie zawodzi wzmianka, że piekła się nie boję, bo będę tam funkcyjnym), i co opowiedział mi Pruszyński o swoim opowiadaniu Trębacz z Samarkandy.
Podpisuję tych kilka Najpiękniejszych lat, które ze sobą wziąłem. (Powoli rozpowszechniam tę moją własną, nie tak czarno-białą prawdę o tamtych czasach). Do stolika przysiadają się panie z egzemplarzami (lub bez). Przysiada się pani Stankiewicz, żona konsula w Taszkiencie, która za tydzień wybiera się do niego, mówi z łezką oku, że kocha mnie od dzieciństwa … za Bitwę o Kozi Dwór. Dlaczego jej nie wznawiają? Nie wiem, nie wznawiają, i nic na to nie poradzę.
Przysiada się szczupła pani w okularach, bez książki. – Jestem psychiatrą – mówi. – Żałuję, że nie było tu moich studentów. Opis obłędu pomalarycznego jest precyzyjnie podany. Czy pan porobił jakieś studia? – Nie, żadnych studiów, opisałem to, co widziałem.
Uzbecki chargé d’affaire świetnie mówi po polsku, bez cudzoziemskiego akcentu, nie umie się jednak pozbyć pewnej urzędniczej sztywności. Za to inny dyplomata uzbecki, z żoną Polką, samarkandczyk, wybiera się właśnie do domu - czy chcę kogoś pozdrowić? Asrora lub jego dzieci, a może już wnuki, podaję adres: Bajsunska 13, w pobliżu wytwórni win i wódek numer cztery, w której pracowałem. Nie miałem pojęcia, mówi on, że na Taszkienckiej był Teatr Żydowski, ojciec mi nigdy o tym nie wspominał. A kina „Nawoi”, do którego chodziliśmy z Reną, już nie ma. Pamiętam, mówię, ulicę Suzan-Garanską, przychodziłem tam do moich przyjaciół, Rena im czasem gotowała. – Ja na tej ulicy mieszkam! – wykrzykuje. I tak to, co oddalone, mgławicowe, stało się realne. „Czas odzyskany”. Tak o „Nowolipiu” napisał niezrównany Bronisław Łagowski. Napisał: „W poszukiwaniu utraconego Nowolipia” i „Nowolipie odzyskane” – połączenie „poetyckości i dokumentacji.”

CDN.

  Następny artykuł:

Napisz do Redakcji