nr. 50
VICTORIA, BC,
luty 2014
NavBar

INFORMACJE 
LOKALNE
ważne adresy i kontakty

NADCHODZĄCE IMPREZY
I WYDARZENIA

Zebranie
Sprawozdawczo
wyborcze
Dom Polski
23 lutego

Biesiada
Arriverderci
Victoria
Dom Polski
1 marca


ARTYKUŁY

Od Redakcji

Józef Hen -
DZIENNIK

ciąg dalszy

Ewa Korzeniowska -
Z Kolbergiem

po kraju

Oskar Kolberg-
Kulig

staropolski obyczaj

Władysław Widział -
Bez happy endu
z historii Victorii

Lidia Mongard -
Róża

z cyklu Botanika
stosowana

Bożenia Ulewicz -
Hodonin

w Czechach

U.J. Messnerowie -
Orszak Trzek Króli
Historyjka obrazkowa

Pożegnania


Helena Mniszkówna
Trędowata

odc. 5


Rozmaitości


Indeks autorów

Bożena Ulewicz (tekst i foto)

Hodonin


W południowych Morawach, w Czechach, niedaleko ważnych szlaków łączących wszystkie strony świata leży sobie Hodonin, miasto bogate w historię i wody mineralne. O ile jednak tropiąc udokumentowane historyczne wydarzenia dotrzemy do XI wieku, o tyle porządnie jodo-bromowane wody zaczęto tu wykorzystać na szerszą skalę od niedawna. Status uzdrowiska uzyskał Hodonin dopiero 30 lat temu. Ale kuracjusze nie walą tu drzwiami i oknami. Póki co, znacznie intensywniejszy jest tu ruch tranzytowy. To też element tradycji. Niegdyś splatały się tu znane szlaki handlowe, a w XIX wieku tędy również mknęła z Krakowa CK Kolej Żelazna wożąc do Wiednia spragnione światowych rozrywek wytworne galicyjskie towarzystwo. Dogodne położenie i stosunkowo przystępne ceny bazy noclegowej sprawiają, że jest to dobre miejsce na nocleg w drodze do Włoch czy Chorwacji. Właśnie tak, po drodze, wpadłam do Hodonina i coś mnie podkusiło, aby poszperać w starszej części miasta. Zachęcił mnie do tego widok okazałego secesyjnego gmachu, z wielkim mansardowym dachem, fasadą pełną maszkaronów i innych architektonicznych detali, który ujrzałam za pełnym kwiatów rondem. Coś mi podpowiedziało, że to miła zapowiedź wieczornego spaceru po rozgrzanym i rozleniwionym pierwszym lipcowym weekendem mieście.

Ab urbe condita

Prawa miejskie otrzymał Hodonin od królowej Konstancji węgierskiej, żony Przemysława Ottokara I. Było to w roku 1238. Nie wiem, dlaczego przywilej ten dała miastu królowa wdowa. W tym czasie od ośmiu lat samodzielnym władcą był jej najstarszy syn Wacław i to w jego gestii byłoby nadanie takiego aktu. Widać Konstancja, wówczas już 58-letnia dama, musiała cieszyć się wielką estymą u młodego króla. Kroniki potwierdzają, że po śmierci matki w 1230 roku, Wacław popadł w depresję i z trudem wrócił do obowiązków służbowych, czyli do rządzenia. Trudno mu się dziwić. Czasy nie były łatwe, a przebierających nogami w wyścigu do korony aż nadto wielu, w tym wykluczeni z sukcesji potomkowie Przemysława Ottokara z jego pierwszego małżeństwa zakończonego rozwodem. Matka z królewskiego rodu Arpadów musiała dawać Wacławowi nie tylko macierzyńskie, ale również polityczne wsparcie przy ciągłym użeraniu się z książętami Austrii i Szwabii. Dług wdzięczności wobec węgierskiej królewny uregulował Hodonin umieszczając na poczesnym miejscu reprezentacyjnego placu w centrum miasta, mosiężną tabliczkę upamiętniającą nadanie przywilejów przez Konstancję.

Placyk, to Masarykovo Namesti, wpasowane między kremowy kościół i różowy ratusz. Bardzo tu pogodnie. Po środku bulgocze nowoczesny wodotrysk wypychając z kamiennych dysz fontanny wody. Świeżo odnowiony ratusz o neorenesansowej fasadzie został wzniesiony w roku 1904 w miejsce dawnego z 1609 roku. Również wtedy budowniczowie postanowili upamiętnić Konstancję, a zrobili to umieszczając rzeźbę królowej na wieży, między zegarem, a tarasem widokowym okolonym ozdobnym płotkiem, z metalowymi wazami w każdym narożniku. W 2002 roku ratusz poddano gruntownej renowacji, łącznie z zegarem, instalując kuranty wygrywające około 360 znanych melodii i to codziennie, o 12.00, 15.00 i 18.00, ku stałej radości mieszkańców, a na pewno turystów. Niestety zjawiłam się w mieście trochę za późno by wysłuchać koncertu.


Ale niech potencjalni turyści mają to na uwadze i nie przeoczą okazji.

Naprzeciw ratusza, przy wejściu do kościoła św. Wawrzyńca z jednej strony frasuje się św. Jan Nepomucen, a z drugiej heroicznie cierpi św. Sebastian przeszyty złocistymi strzałami, w których odbijają się słoneczne drobiny dogasającego dnia. Budowla o niewidocznym już dzisiaj z zewnątrz gotyckim zrębie, w miarę wieków poddawana była kolejnym modernizacjom, zakończonym ostatecznie w XVIII wieku, godnie reprezentuje pamięć dawnych czasów, podobnie jak stojąca na jej tyłach kolumna z Najświętszą Maryją Panną często wznoszona na Morawach w formie dziękczynienia, najczęściej żeby wyrazić wdzięczność za wyratowanie z wojennych bądź zdrowotnych opresji. Bardzo wiele takich pomników, zwanych, morovymi sloupami, stawiano w podzięce za ocalenie z epidemii dżumy, która na początku XVIII wieku przeszła przez Czechy i Słowację kosząc śmiertelne żniwo. Maryję na hodonińskim pomniku, wspinającą się ku niebu na słupie obłoków, otaczają dostojni święci, a z chmurek wyłaniają się figlarne i tłuściutkie putta.
Na placu między kościołem a ratuszem trwają instalacje do wieczornego seansu filmowego pod gwiazdami. Sprzęt praktycznie już zainstalowany – przyjechał specjalny samochód z aparaturą, stoi ekran, po chodniku ciągną się kable, znudzona obsługa pije coca-colę. Widzowie zaczynają się dopiero leniwie schodzić, wśród nich napity jak bąk pogodny Rumcjas w czerwonych spodniach dresowych, podkoszulku i czapce baseballowej miast charakterystycznego kapelusika – siadł na ławce, i widać, że zniewolona percepcja nie dotrwa nawet do początku seansu. Niedaleko za ratuszem, w gąszczu drzew na skwerku przyciąga wzrok siedząca na postumencie postać starszej niewiasty, ze stosownym nimbem nad głową, z małą dziewczynką u kolan. Czyżby św. Anna z Najświętszą Panienką? Jakby nie było, zdumiewa wyraz starczej zgryźliwości na twarzy, której o dziwo i na szczęście nie widać na zdjęciu. W oryginale rzeźba wygląda tak, jakby dzieło wykonał artysta patrząc na nie lubianą teściową.

Za pomnikiem kolejna atrakcja, ale niestety zamknięta już na trzy spusty brama wiodąca na dziedziniec – co sprawdziłam na pierwszy rzut oka przytkniętego do szpary w furcie – do barokowej rezydencji. Tabliczka na murze głosi, że wewnątrz mieści się muzeum Tomasza Masaryka. Co w tym Hodoninie robił twórca współczesnej czeskiej państwowości, o tym nieco później.

Teściowa Pobożnego

Bo zanim pan Tomasz pojawił się na świecie, Hodonin miał już za sobą wcale interesującą przeszłość, sięgającą czasów jeszcze wcześniejszych od tych, w których żyła królowa Konstancja. Jak pisze bowiem niejaki mgr Miloš Hynek (Z historie Hodoninského hradu a panstvi), wszystko zaczęło się od hodoninskeho hradu, wzniesionego w pierwszej połowie XI wieku przez Brzetysława I w obronie przed najazdami Węgrów, co przy częstych czesko-węgierskich sporach nie było wcale takie rzadkie. Kariera Hodonina wzięła się z tego, że stał na strategicznym dla polityki i kupiectwa szlaku prowadzącym na północ, przez Polskę, do krajów nadbałtyckim, na zachód do Pragi i Norymbergii, a na południowym wschodzie – do Nitry, Trnawy i dalej aż do stolicy Węgier – Budy. Pierwsza wzmianka kronikarska pochodzi z roku 1073. Z kolei rok 1182 to początki Marchii Morawskiej, która ciesząc się znaczną autonomią przetrwała do XVI wieku.
Z dokumentów z roku 1222 dowiadujemy się, że region składający się z Břeclavska, Hodonina, Bzence i Kunovic, które królowa Konstancja wniosła we wianie, podlegały właśnie jej córce Beli III i wnuczce Ludwika VII króla Francji, co pisemnie potwierdził już po śmierci jej męża papież Grzegorz IX. Formalnie margrabiami byli jej synowie, najpierw Władysław, potem Przemysł, ale królowa do końca życia miała tu ogromne wypływy. Nadając przywilej miejskości Hodoninowi królowa zapoczątkowała na tym terenie bardzo aktywne osadnictwo niemieckie, co na skutek późniejszych zawirowań politycznych doprowadziło w XIX i na początku XX wieku do znacznej germanizacji Moraw. Przez długie jednak wieki Marchia Morawska, a wraz z nią i Hodonin podlegały równie silnym wpływom czeskim, węgierskim i polskim. W XVIII wieku umocnili się tu Austriacy, kiedy miasto znalazło się w gestii Habsburgów. Szkoda, bo wcześniej Przemyślidowie chętnie bratali się z Piastami, czego przykładem było chociażby małżeństwo królewny Anny, córki Przemysława Otokara i Konstancji z księciem śląskim Henrykiem Pobożnym, tym samym, którego Tatarzy usiekli pod Legnicą. Była zatem Konstancja teściową nieszczęsnego księcia.
Kościół św. Wawrzyńca powstał ok. 1240 roku, i niewątpliwie sama Konstancja maczała w tym dziele swe królewskie paluszki. Zgodnie z epoką była to początkowo budowla romańska. W oglądanym dzisiaj kształcie kościół został przebudowany w roku 1780, stąd jego trochę późnobarokowa, a trochę klasycystyczna fasada, choć dzwon na wieży ufundowany przez hrabiego Žampacha pochodzi z roku 1640. W roku 1845 poświęcono nowe organy z donacji cesarza Ferdynanda I, ciekawostka – w 1805 roku po przegranej bitwie pod Austerlitz (miejscowości znanej dziś jako Slavkov) u św. Wawrzyńca, czy raczej na miejscowej plebani, na trzy godziny zatrzymał się car Aleksander I, pewnie, żeby uspokoić stargane klęską nerwy, przekąsić coś, zmienić konie i popędzić do matuszki Rosji.

Miasto z zamkiem dobrze sprzedam

Cała historia miasta odbija się w dziejach zamku. To, że powstał na początku XI wieku już wiemy. Z kronikarską dokładnością wspomniany mgr Hynek odnotował, iż pierwszy zapisek o zamku związany jest z datą 1169. Wtedy to, w liście księcia ołomuńskiego Bedřicha, jako świadek jakiejś darowizny pojawia się kasztelan hodoniński o trudnym do wymówienia imieniu Tvrdiše. Zdumiewające są późniejsze losy zamku, który jak dzisiejsze rezydencje zbankrutowanych tuzów rosyjskiego biznesu, co raz to był sprzedawany, przechodząc dosłownie z rąk do rąk i to razem z miastem.
W roku 1464, w czasach wojen husyckich, kiedy gotówka była na gwałt potrzebna, został oddany w zastaw za 8 tys. węgierskich złotych Janowi Kunie z Kunštátu. Bratanek tegoż Kuny, Jan Heralt przebudował zamek w stylu gotyckim. A że zastaw nie trwa wiecznie, tę piękną królewszczyznę nikt inny jak Władysław Jagiellończyk – król Czech i Węgier - sprzedał w roku 1511 za 10 tys. zł. rycerzowi Wilhelmowi z Pernštejnu. Tenże wywianował nabytą majętnością córkę o wdzięcznym imieniu Bohunka. 100 lat później zamek przeszedł w ręce Zdenka Žampacha z Žampachu. A kupił go od Katarzyny Pálffy, z możnej madziarskiej familii z Erdodu, za 310 tys. zł. Wdowa po ostatnich Žampachu – Anna Katarzyna Jakardovská sprzedała rezydencję – już renesansową - w 1650 roku hrabiemu Fryderykowi z Oppersdorfu. Nowy właściciel nadał zamkowi designe typowy dla baroku.
Nie koniec wszakże transakcjom, w 1691 Bedřich z Oppersdorfu sprzedał hrabstwo hodonińskie księciu Janowi Adamowi Andrzejowi z Lichtensteinu za 720 tys. reńskich. Tenże podzielił włości pomiędzy swe dwie córki. To, co rozdzielono połączył syn jednej z nich - Marii Antoniny – Józef hr. Czobor de Szent Mihaly. Hrabia o tak operetkowym nazwisku miał wiele słabości, ale to słabość do gier hazardowych sprawiła, że zadłużony arystokrata musiał wyzbyć się majętności. Poszła na licytacji za jeden milion, pięć tysięcy i pięćset złotych reńskich przechodząc w ręce małżonka cesarzowej Marii Teresy - arcyksięcia Franciszka Stefana Lotaryńskiego. Tak zaczęły się długie rządy Habsburgów.
Praktyczni Austriacy przebudowali obiekt na fabrykę produkującą tytoń, a także tak bardzo cenioną przez ówczesnych tabakę. Najwykwintniejsze damy doby rokoko uzależnione od tego nałogu chodziły z żółtymi nosami, niezbyt świeżo prezentującymi się koronkowymi chustkami i kichały jak furman. Zamek fabrykę strawił pożar w roku 1802. Odbudowany zatracił pierwotny charakter. Rozpoczęto produkcję cygar i tytoniu do żucia. Rewolucję przemysłową zapoczątkowały maszyny specjalnie sprowadzone z Krakowa. Skończył się czas ręcznie wyrabianych cygar. Od roku 1902 produkowano tylko papierosy. Fabryka działa w Hodoninie do dzisiaj. W czasach ostatniej transformacji polityczno-ekonomicznej fabrykę nabył koncern Philip Morrisa i produkuje m. in. Red & White oraz popularne wśród czeskich palaczy Sparta Classic KS. Miłośnikiem dymka był wspomniany już przyszły prezydent Masaryk, który niestety, już jako gimnazjalista bywał przyłapywany na tym godnym ubolewania procederze przez dyrektora szkoły.

Wanna pana Masaryka

Nie było czasu, aby sprawdzać zalety hodonińskich wód zdrojowych. Wiadomo, że zawierają dużo soli jodowo - bromowych wspomagających leczenie schorzeń układu ruchu i krwionośnego. Nejkvalitnĕjši voda v EU, jak głosi reklama. Jak na razie baza uzdrowiskowa nie jest szczególnie imponująca. Do starego sanatorium dobudowano nowe, na 200 łóżek, oraz nowoczesny pawilon wodolecznictwa oferujący sporo zabiegów uzdrawiających i upiększających. Ot takie zdrowsze spa. Zaletą jest cennik. Pobyt z wyżywieniem i zabiegami wydaje się skrojony na przeciętną polską kieszeń – nocleg od 400 do 520 koron za dobę, śniadanie w cenie, a obiad z kolacją w zależności czy opcja jest dietetyczne czy nie – od 250 do 350 koron. Oczywiście dodatkowo trzeba opłacić zabiegi: ożywcza kąpiel w wannie pełnej wybornej jodowo bromowej wody o temp. 38 stopni C kosztuje 280 koron, okłady torfem – 100 koron, fototerapia – 120 koron. Warto chyba skorzystać, aby później móc westchnąć z wdzięcznością do ojca współczesnego wodolecznictwa Wincentego Preissnitza z czeskiego uzdrowiska Jesenik, któremu nikt inny, a nasi rodacy ufundowali tablicę: Bóg go natchnął by najłagodniejszym a najskuteczniejszym środkiem – wodą – cierpiących ratował.”
W sanatorium przedmiotem nieledwie kultu jest miedziana wanna, wprawdzie nie ta sama, ale taka sama jak wanna, w której ablucji dokonywał jakże ważny dla Hodonina Tomasz Masaryk, pierwszy prezydent Czechosłowacji, po proklamowaniu niepodległości republiki wyzwolonej z jedwabnych habsburżańskich więzów. Urodził się podobno w Hodoninie, jakkolwiek w niedalekich Čejkovicach znajduje się domek Masaryków. Przyszły prezydent przyszedł na świat w skromnej, robotniczej rodzinie z ojca Słowaka i mamusi Morawianki, a było to w roku 1882. W młodości, kiedy jeszcze nikomu, pewnie i Tomaszowi do głowy nawet nie przyszło, że czeka go kariera filozofa i męża stanu, parał się kowalstwem, co dowodzi, że nawykły był nie tylko do mielenie ozorem, lecz i do ciężkiej pracy, co niniejszym warto przedłożyć współczesnym politykom, razem z jedną z jego dewiz: „Ekscytacja nie jest programem”. Choć wiadomo, że za młodu był dość narowisty – w gimnazjum nie tylko popalał, ale wdawał się w regularne potyczki z niemieckimi kolegami. Po studiach za granicą, m.in. w Lipsku został profesorem w katedrze filozofii Uniwersytetu Praskiego. Karierę polityczną zaczynał od posłowania do austriackiego parlamentu reprezentując w nim Partię Młodych Czechów. W czasie I wojny wędrował po świecie; odbywał ważne podróże do Francji, Rosji, Stanów Zjednoczonych i to tam, 18 października 1918 roku, na Kapitolu, proklamował niepodległą Czechosłowację. Prezydentem został w dwa lata później i sprawował ten urząd do 1935 roku. Żył dość długo, bo aż 87 lat. Kto wie, może to dzięki jodowo-bromowym kąpielom, choć nic mi nie wiadomo, żeby miał być szczególnym fanem balneologii. Jedyny ślad to owa miedziana wanna, zresztą nie jego, i to wszystko.

Hodonin jest miastem dość przyjaznym dla turystów. Wprawdzie chodniki dla pieszych są fatalne, ale za to są ścieżki rowerowe. Jako osobnik spieszony wracałam z wieczornego spaceru po mieście starając się nie przeoczyć detali, a jednocześnie, żeby sobie nóżki nie wygiąć w przypadkowej dziurze. Zacukałam się przy secesyjnym gmachu (1898) pełnych maszkaronów. Nie wiem, komu przyszło do głowy, żeby do jego bocznych tylnych skrzydeł dokleić dwa ohydne w formie i kolorze klocki. Dobrze, że nie widać tego od frontu. Szkoda, że już rano musiałam opuścić Hodonin. Gdybym była dłużej, mogłabym zakosztować wybornych kąpieli, a nawet wpaść do winnej piwnicy „U Jeňoura”, w położnej o 10 km stąd wsi Nechory, słynącej, aż wierzyć się nie chce, z 500 takich piwnic. Bo Morawy, drodzy Państwo, to region żyjący z winiarstwa. A Jeňouar oferuje nie tylko degustację win, lecz również kuchnię regionalną ze specjałami wędliniarskimi wprost ze świniobicia, prawie jak z Hrabala. Do konsumpcji można zamówić stosowną oprawę muzyczną – koncert cymbalisty. No i jak tu nie wrócić kiedyś na Morawy?

  Następny artykuł:

Napisz do Redakcji