INFORMACJE
LOKALNE
ważne adresy i kontakty
REKLAMA
Polskie delikatesy
w Victorii
NADCHODZĄCE IMPREZY
I WYDARZENIA
Koncert Goorala
Dom Polski
4 czerwca
ARTYKUŁY
Kto się boi
Czarnego Luda
A.Lubowski -
Wielki Zbig
Brzeziński
W.Widział
Narodowy Bohater
Terry Fox
E.Caputa
U Pana Boga
pod dywanem
Brat Cyprian
z czerwonego klasztoru
E.Kamiński-
Droga na kościach
Zesłańcy - ciąg dalszy
L. Mongard-
Rabarbar
Pułapka
paszportowa
wyjazdy do Polski
Imizamo Yethu
Południowa
Afryka
fotoreportaż
Helena Mniszkówna
Trędowata
odc. 35
Rozmaitości
Indeks autorów
|
z Mniszkówny przepisala ECK
Trendowata
(wersja odkurzona) cz. 35

Żniwa. Łany żyta i pszenicy chylą ociężałe głowy. Przeciągły chrzęst słomy znamionuje dojrzałość ziarna. Szum przelatuje po polach, jakby żałosny dreszcz, przeczucie śmierci…A świat taki piękny, czysty błękit, złoto słońca, ciepłe powiewy łączą się w całość barwną i upajającą. Lato! Lato w całej pełni, w całej krasie!
Znojne, wyciskające pot na czołach robotników pochylonych przy pracy, a tak bogate i rozśpiewane. W zbożach krzyczą przepiórki, na łąkach drą się derkacze, odzywają żaby, potężnym chórem zawodzą drobne ptaszęta.
Każdego ranka głośno i wrzaskliwie nad przestrzenią dojrzałych zbóż. Ścięte łany bezmiernie smutne jeżą się krótko przy ziemi. Długie ich włosy powiązane w snopki, stoją w stożkach niby pomniki na cmentarzu. Zboża jeszcze nieskoszone ciągle chylą głowy nad pobojowiskiem towarzyszy i dumają żałośnie nad ich złą dolą, która i ich nie minie. Cicho szepczą modlitwy przy akompaniamencie ptasich organów. Zdziwione przepiórki wysuwają ciekawie główki na pustą przestrzeń i wystraszone martwotą cofają się w gęsty las żółtej pachnącej słomy. Gdy słonce wypływa całą tarczą na błękit nieba wszystko milknie. Inne głosy podnoszą się tłumiąc świergoty i rozpraszając ptasie wiece. Nie można już śpiewać nad ściętymi snopkami, bo ostry zgrzyt kładzie koniec marzeniom. Przerażenie wzbudzają groźne machiny sunące na nieszczęsne łany. Z daleka je słychać. Ogromne skrzydła spiętrzone na grzbietach, hurkot i trzask oznajmiają zbliżanie się tych potworów. Machiny wkraczają na łany i rozpoczynają dzieło śmierci. Trzask i huk nie ustaje. Żelazne potwory połykają zgładzone łany, by już po chwili wypluć z siebie sprasowaną w kostkę słomę. Ludzie pracujący obok nie rozumieją śmierci, jaką zadają.
Po południu, kiedy to słońce chyliło się już ku zachodowi, droga pomiędzy polami pszenicy, gdzie pracował kombajn jechała konno niewielka grupa jeźdźców. Dwie amazonki i dwaj panowie dążyli ostrym kłusem w równej linii. Panna Rita na rosłym folblucie w czarnej amazonce i w cylinderku, wyglądała zwycięsko. Obok niej Trestka w angielskiej czapeczce, miał na koniu ruchy wężowe. Druga para to Waldemar i Stefcia. On w eleganckim czarnym kostiumie jeździeckim i wysokich czarnych botfortach z ostrogami, jakie nosili wojskowi w czasach napoleońskich, siedział jak przymurowany do karego wierzchowca, araba czystej krwi. Jechał wybornie i wyglądał na siodle zjawiskowo. Było w nim cos, co przypominało wodza. Stefcia w dżinsach jeździeckich i białej koszuli i aksamitnej chaco jechała śmiało, a zarazem wdzięcznie na karej arabce Erato, wierzchówce Waldemara.
Ordynat jechał blisko, czuwał nad jej każdym ruchem, często sam powstrzymywał klacz robiąc przy tym różne uwagi.
- Pani już chyba jeździła konno? Spytał, bo to na debiut nie wygląda.
- Owszem, trochę próbowałam, ale na męskim siodła i na kucu. Na tak pysznym rumaku znajduje się pierwszy raz.
- Więc jest pani stworzona na amazonkę. Ja się na tym znam zawyrokował Trestka.
Stefcia spojrzała na Waldemara, jakby pytając „Co ty powiesz?, bo z tamtego zdaniem się nie liczę.”
Ordynat bez słów zrozumiał jej pytanie patrząc jej w głęboko w oczy.
- Dobrze wyglądam? - Pytała uparta Stefcia.
- Cacy rzekł z uśmiechem.
Na twarzy Stefci zapaliła się przelotna łuna rumieńca. Silnie trąciła klacz pejczem. Erato z fantazją ruszyła na przód i zaczęła unosić. Wzniósł się tuman kurzu. Panna Rita krzyknęła. Trestka zaczął nawoływać:
- Niech pani ściągnie cugle! Mocno! Mocno!
Ale Waldemar już puścił swojego konia wyciągniętym galopem. Apollo zdawał się ziemi nie dotykać. Z nim ruszyli z kopyta dwaj mastelarze jadący z tylu, lecz Rita wstrzymała ich ręką.
- Jeśli ordynat nie dogoni sam, to i wy nic nie zrobicie, a większy tętent przestraszy klacz.
Jednak sami popędzili do przodu, Stefcia i Waldemar zniknęli im z oczu przesłonięci tumanem pyłu. Erato gnała jak wicher. Za nią cwałował Apollo. W kilku szalonych skokach zrównał się z Erato i pochwycił cugle ściągając je silnie. Wierzchówka poczuła silną rękę, zwolniła pęd. Wówczas ordynat ją zrzędzić:
- Miałem panią, za co chwalić! No ładnie, bardzo ładnie.
- Powinien mnie pan chwalić, a nie prawić kazania. Przecież siedzę na siodle. Ich mi się nie stało…
Dopiero teraz zauważyła jego zdenerwowanie malujące się bladością lica. Patrząc na niego, szepnęła, więc gorąco
Bardzo panu dziękuję i …bardzo przepraszam.
- Z pani jest jeszcze wielki dzieciak…
W tej chwili nadjechali panna Rita z Trestą z okrzykami oburzenia, podziwu i gratulacjami. Po chwili towarzystwo powoli ruszyło w pole podziwiać pracę równo posuwających się maszyn. Cdn. >
Przejdź dalej
|